Kobiety nie potrafią pisać kryminałów

Dziś kolejne podejście do kryminałów skandynawskich. Tylu mamy już autorów na naszym rynku, że trudno być ze wszystkim na bieżąco. Ale skoro wokół tyle szumu i wciąż wydaje się kolejne tytuły, to czasem z czystej ciekawości warto sięgnąć. Z Nesbo łyknąłem haczyk, z Lackberg raczej bez zachwytów, a teraz pora na Lizę Marklund. Po spotkaniu autorskim już trochę byłem nastawiony na inne klimaty niż to co znam choćby z Mankella. No i potwierdziło się. Tym samym krótka notka jest nie tylko o książce, ale jest też moim pytaniem do Was:
Czy dostrzegacie różnice w tym jak kryminały piszą kobiety, a jak mężczyźni? Co wam bardziej pasuje?
Przecież to nie jest kwestia tylko i wyłącznie tego, że główną rolę mamy kobiecą. Nie chodzi również o zwracanie większej uwagi na postacie kobiece (a tym samym wpadanie w podobny błąd, o który oskarża się piszących mężczyzn: stereotypowe, pobieżne postacie męskie). Nie potrafię tego określić w 100%, nazwać tego co mi "nie leży", ale po lekturze "Testamentu Nobla" przyszło mi do głowy kilka refleksji.
Nie bardzo rozumiem czemu mają służyć wątki obyczajowo-rodzinne w powieściach kryminalnych pisanych przez kobiety: przecież w kryminale szukamy przede wszystkim czegoś co jest powiązane z zagadką, z akcją. I nie przekonuje mnie argument: "że to przecież prawdziwe życie, w odróżnieniu od tego o czym piszą faceci". Cholera, jakbym chciał czytać o zmywaniu, gotowaniu, odwożeniu dzieci, odrabianiu lekcji, problemach małżeńskich, to bym sięgnął po coś co nie ma etykiety: kryminał.
...
Może jednak stoi za tym geniusz pisarski i pewien autentyzm, który powinienem docenić? Skoro kobiety kreślą swe bohaterki jako kobiety podlegające nieustannym zmiennym emocjom i nastrojom, to może tak po prostu ma być i mam się z tym pogodzić, bo tak to już z nimi jest? Raz silne, potrafią wiele przetrwać, znieść, pozbierać się do kupy i zawalczyć o coś, a zaraz potem siedzą, jęczą, płaczą, użalają się, tęsknią - generalnie same nie wiedzą czego tak naprawdę chcą.
Tylko cholera, jakoś mi takie postacie nie pasują do literatury kryminalnej. Przynajmniej takiej, jaką lubię. Mocnej, mrocznej, intensywnej, gdzie sprawa jest najważniejsza, a nie jakieś wątki poboczne...
...
Rozpisałem się, a przecież powinienem napisać coś o samej książce, tym bardziej, że jest ona do zdobycia u mnie w konkursie (wtedy sami będziecie mogli się przekonać). Testament Nobla to szósty tom serii o przygodach reporterki Anniki Bengtzon. Zaczyna się od morderstwa na balu z udziałem pary królewskiej i laureatów Nobla, a potem zupełnie inaczej niż u Hitchcocka temperatura akcji i napięcie coraz bardziej maleje (przynajmniej ja to tak odczuwam).
...
Autorka nie tyle miesza tropy, co po prostu ciągnie kilka niezależnie wątków i potem niestety nie bardzo potrafi je połączyć. Są tu i terroryści arabscy, CIA i ich nieformalne działania w innych państwach, jest życiorys Nobla, jest świetnie wyszkolona morderczyni (która na koniec okazuje się kompletnie nie profesjonalna) i przepychanki wokół badań naukowych i nagród. I oczywiście jest bohaterka i jej życie prywatne - temu autorka poświęca chyba równie dużo czasu co i samemu śledztwu i sprawie kryminalnej.
Cóż, może komuś się spodoba. Ja chyba jednak będę ostrożniejszy przy różnych zachwytach i najpierw sprawdzę który tytuł danego autora jest najbardziej polecany. Bo tu niestety okazało się mówiąc bardzo delikatnie: bez rewelacji. Niby czyta się szybko, ale bez specjalnych emocji, a po wielu kryminałach sporo było tu rzeczy, które po prostu były rozczarowaniem. Kryminał bez emocji to jak...
całość recenzji na:
http://notatnikkulturalny.blogspot.com/2013/11/liza-marklund-testament-nobla-czyli-czy.html