Wywiady z sensem i o sensie

Nawet w mroku jest światło.
Te wywiady będą bronić się nie tylko po roku.
Bloga o nazwie Notatnik Kulturalny prowadzę już ponad dwa lata - codziennie piszę o filmie, płytach, książkach. Na początku traktowałem to trochę jako miejsce na prywatne zapiski, by nie uleciały różne wrażenie i refleksje, a z czasem coraz większą frajdę sprawiają okazje do wymiany poglądów, komentowania, dyskusji. Na blogu dominują filmy, tu spróbuję wybrać to co dotyczy moich lektur, a czytam prawie wszystko :)
Mam trochę kłopot z tą książką. Fascynująca postać autora, z życiorysem, którym obdarować można by kilkanaście osób. Do tego to chyba drugi po Sienkiewiczu, najbardziej znany pisarz piszący po polsku - tłumaczony 142 razy na różne języki obce. Do tego przecież powieść nie tyle będąca przyrodniczo-kulturową analizą krain, ale raczej mieszanką przygody, wspomnień awanturnika i żołnierza (naukowca, dyplomaty itd. bo ileż było w nim pasji), więc nic nie wskazywało na to, że będzie nudna. A mimo tego, że czyta się dobrze, to emocjonalnie jakoś mało mnie to ruszyło. Intelektualnie ciekawe, ale chwilami mnie jakoś muliło i gubiłem rytm. Czy dlatego, że sam ton powieści jest dość beznamiętny? A może chwilami zabrakło trochę więcej opisów i wnikliwości - przecież to co autorowi wydawało się oczywiste, wcale dla czytelnika takie być nie musi. Potyczki z bolszewikami, różne postacie, chłopi, dezerterzy, lamowie, bezdroża, świątynie, krajobrazy, następują po sobie szybko i zmieniają się jak w kalejdoskopie, tak że zlewają się w jedną masę, z której niewiele zostaje w pamięci. Nawet z mapą chyba dość trudno śledzić przebieg całej wyprawy, zwłaszcza, że kilkukrotnie ślady te będą się powtarzać i przecinać. Co więc czyni tę pozycję mimo wszystko interesującą?
Na okładce książki można przeczytać m.in.
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Więcej na : http://notatnikkulturalny.blogspot.com/2013/08/hurra-nie-jestem-bogiem-ks-tomas-halik.html
O pierwszej książce Głuchowskiego, czyli "Umarli tańczą" pisałem tutaj kilka dni temu. Ale wakacje sprzyjają tego typu lekturom - dzień długi i nawet jak nie ma kiedy czytać, to zawsze można niezobowiązująco rzucić szybko okiem i przywrócić kilka stron. Zanim się człowiek obejrzy już koniec. Bo trzeba przyznać, że autor potrafi trzymać w napięciu jak mało kto.
Na okładce informacja, że to kryminał, ale raczej szykujcie się na thriller kryminalno-polityczny i ostrą jazdę bez trzymanki. Podobała się Wam pierwsza książka tego autora? Tu dostaniecie jeszcze więcej, szybciej i mocniej. Od pierwszych stron tempo zawrotne. Zaczynamy od masakry w ośrodku wypoczynkowym, w której ginie minister i kilkadziesiąt osób ze światka prawniczego - sędziów, prokuratorów, a potem to jest już tylko ciekawiej.
W niektórych wydarzeniach można rozpoznać trochę naszej polskiej rzeczywistości politycznej (partia pana na P - kto nie miał takich skojarzeń?), ale nie jest istotne to na ile poszczególne postacie przypominają te realne. Najbardziej istotne jest to, że wraz z rozwojem akcji coraz bardziej rośnie w nas przekonanie, że tak może wyglądać, że tak właśnie wygląda nasza rzeczywistość. Gra różnych sił, sprzedajność polityków i urzędników (jak nie skutkują pieniądze to dobry szantażyk), manipulowanie mediami i opinią publiczną, szukanie kozła ofiarnego po to by zatuszować nieudolność w śledztwie... Ech może warto przetrzeć oczy i pozbyć się iluzji o tym jak to nasze państwo stabilne, sprawne, bezpieczne itd. W końcu jak to ładnie ktoś stwierdza pod koniec: nie takie rzeczy udawało się zatuszować przed opinią publiczną. Służby okazuje się, że równie dużo czasu spędzają na poszukiwaniach, co i na "sprzątaniu" różnych wpadek.
Tym razem redaktor Robert Pruski jest jedynie jednym z bohaterów, nie jest tak wyraźnie na pierwszym planie, choć nie ukrywajmy jego różne decyzje będą miały wpływ na przebieg wydarzeń. Nadal wątek dziennikarstwa śledczego będzie miał dla całości ogromne znaczenie, to właśnie pewien przygotowywany artykuł uruchomi całą lawinę wydarzeń i spowoduje, że jego autorzy znajdą się na celowniku różnych ludzi.
Pościgi, morderstwa, podsłuchy, tajne służby i dużo więcej tego co tygrysy po prostu uwielbiają. Po prostu świetnie napisany thriller o powiązaniach i kulisach władzy, biznesu i mediów. Znowu co prawda byłem trochę rozczarowany końcem, ale chyba trudno byłoby z sensem pokończyć wszystkie wątki i nie przedłużyć powieści o kolejne kilkaset stron.
Czy jest lepiej niż w debiucie? Inaczej. Po prostu klimat jest dużo szybszy, zbliżony do tempa końcówki "Umarli tańczą". Ale podoba się i to i to! Czekam na więcej Głuchowskiego!
Mój mały prywatny plusik za pociągnięcie tematu życia prywatnego Pruskiego. I mały minusik za sporą ilość scen nie tyle nawet pikantnych co powiedziałbym nawet mało smacznych. Po co tu się silić na epatowanie dosadnością i udowadnianie, że ilość otworów w ludzkim ciele nie jest taka mała, skoro książka i bez tego by była dobra i mocna.
Kolejny hicior na wakacje, nawet nie wiem czy nie lepszy od Miłoszewskiego (Bezcenny), który dotąd była tegorocznym czytadłem nr 1!
Naprawdę rasowy kryminał. Trzyma w napięciu nawet wtedy gdy już by wydawało się, że mamy wszystkie rozwiązania w ręku. Brawa, a do końca sierpnia pewnie łyknę drugą powieść Głuchowskiego.
Książka, która dla wszystkich tych, którzy lubią o książkach rozmawiać pewnie jest chyba "kultowa". Wszak idea DKK przyszła do nas właśnie z Wielkiej Brytanii, zbiera u nas obfite żniwo, człowiek więc aż ciekaw jest, jak to dawniej takie spotkania mogły wyglądać. Co prawda można by się upierać, że i u nas tradycje literackich spotkań są wiekowe, ale chyba rzadko to wyglądało tak jak w tym zadziwiająco prostym pomyśle: nie żadne spotkania ze specjalistami, wykłady, tylko spotkanie przy poczęstunku i opowiadanie o tym co się ostatnio czytało, dzielenie się emocjami i zachęcanie by inni spróbowali tego samego. Obecnie najczęściej wcześniej ustalamy, że czytamy to samo, ale znam takie kluby gdzie wciąż jest pełna dowolność i ustala się kilka tytułów do wyboru. No dobra - przydługi wstęp, bo przecież właśnie jako lekturę wakacyjną na DKK czytałem "Stowarzyszenie...", ale chciałem od razu podzielić się z Wami wielką skargą... Skargą, żalem czy jak to tam nie nazwać. Książka, która w tytule i w pomyśle miała opowiadać o grupie ludzi, którzy się spotykają by o książkach rozmawiać, prawie wcale o tych spotkaniach nie mówi. Każdy fragment był przeze mnie wyszukiwany niczym rodzynki w cieście drożdżowym, a tu ich tak malutko :( A przecież pomysł można by pociągnąć, dorzucić choć troszkę, bo któż nie lubi rodzynek. Każdy z takich fragmencików rzeczywiście był iskierką humoru, dzięki nim poznawaliśmy nie tylko lepiej literackie upodobania poszczególnych postaci, ale po prostu ich charakter, podejście do życia, do innych ludzi. Tego mi troszkę zabrakło, bo chciałoby się tego jak najwięcej.
Już jakiś czas minął od omawiania tej lektury na DKK, a ja wciąż odkładałem pisanie o niej "na później". Nie mam specjalnie porównania do innych powieści tej autorki, ani nie jestem fanem eksperymentów literackich gdzie treść jest mniej ważna od formy, w nosie mam opinie innych (gwiazda i odkrycie ostatniej dekady) i przyznaję się bez bicia mam z tą książką kłopot. Nie wiem czy dotyczy to Masłowskiej jako takiej, jej stylu, języka i pomysłów na pisanie, czy tylko tej jednej cieniutkiej powieści, ale po prostu tego nie kupuję. A kłopot polega na tym by dobrze wyjaśnić dlaczego. No bo tak: język specjalnie nie szokuje, choć chwilami robi się dziwnie, ale równie wiele było fragmentów dla mnie mało strawnych, co i tych zabawnych, gdzie człowiek uśmiechał się do jej porównań i zakręconych pomysłów. W dodatku trudno jej postawić zarzut, by było to kiepsko napisane - pod względem językowym jest ciekawie, a mozół przedzierania się przez te strony wynika raczej z przyjętego stylu narracji.
Cieszę się że sięgnąłem po wersję audio. Interpretacja Katarzyny Dąbrowskiej kapitalnie oddaje klimat tej książki. W tekście daje się wyłapać fajne określenie, które mogłoby definiować styl Masłowskiej w "Kochanie, zabiłam nasze koty" - to narracja nieoglądająca się na słuchacza.
No proszę w tym roku będzie miał lat 70 i chyba nie ma dość... Ile jeszcze da radę? Bo na "nasze oko" to już dawno powinien wylądować wśród emerytów :)
To moje drugie spotkanie z tym autorem i prawdę mówiąc jakoś nie bardzo mogę się do niego przekonać - może Wy mi powiecie jaka jego powieść jest najlepsza, żeby nie było że mam pecha i mam pecha z wyborem? Mendoza zgrabnie żongluje nawiązaniami do historii, sztuki (w poprzednio czytanej była Wenecja, a teraz Madryt), bawi się w plątanie akcji, rozrzucanie jakichś tajemnic i symboli, a potem niewiele wyjaśnia, raptownie kończy i zostawia czytelnika w jakimś dziwnym stanie zawieszenia. Żeby jeszcze te zabawy literackie miały jakieś głębsze drugie dno, ale mam nieodparte wrażenie, że to tylko jakaś otoczka, a mimo wszystko najważniejsza w nich jest i tak pewna intryga i akcja (która moim zdaniem w obu powieściach kuleje). Musi być oczywiście wątek miłosny, musi być tajemnica, poszukiwania jej rozwiązania, jakieś dylematy bohatera i prawdę mówiąc gdy pod tym kątem rozpatruję obie przeczytane książki Mendozy, są zadziwiająco podobne. I na pewno łączy jej jeszcze jedno - co chyba wkurzało mnie najbardziej. Totalnie niewiarygodny i przedziwnie zachowujący się bohater. Najbardziej przypomina on łódkę miotaną przez fale, tak jakby nie miał kompletnie żadnych hamulców, barier, instynktu zachowawczego ani też grama rozumu. Po prostu idzie gdzie go nogi poniosą, wpada w jakieś zadziwiające towarzystwo, plącze się po jakichś piwnicach, spelunkach i nawet jak dostanie po łbie nic go to nie nauczy, bo następnego dnia będzie robił dokładnie to samo. Zero logiki, jakiegoś planu, sensownych decyzji - wokół niego dzieją się jakieś rzeczy, a on mimo, że jest najważniejszą postacią powieści zachowuje się jakby jego jedynym zadaniem było wszędzie wejść, spotkać się z każdym, choć nic z tego nie wynika, a jego los decyduje się jakimś kompletnym zbiegiem okoliczności. Facet idzie się przespacerować, a ląduje na wiecu politycznym, idzie zjeść, a ląduje w ramionach dziwki itd. Niby bohaterowie Mendozy to ludzie wykształceni, niegłupi, a zachowują się jak bezmyślne kukły, które autor popycha do kretyńskich sytuacji, po to by móc opisać jak najbardziej dramatyczne przygody. Nielogiczności, a nawet totalny irracjonalizm głównego bohatera, gdy wszystkie inne postacie zachowują się w miarę sensownie (a przynajmniej jest to jakoś tłumaczone), strasznie mnie uwiera w tych powieściach.
Drugi kryminał niemiecki w ciągu ostatnich tygodni... O ile u Bentowa zaczynało się ostro i szybko orientowaliśmy się, że klimat będzie mroczny, to powieść Krystyny Kuhn ciągnęła mi się przez wiele stron i zaczynałem zastanawiać się czy w ogóle się rozkręci. Może to kwestia głównego bohatera? Jakoś żelazna pani prokurator nie wywoływała u mnie specjalnej sympatii, a mimo, że później okazuje trochę słabości, to i tak jakoś w moich oczach ją nie urealniło jako głównego motoru prowadzącego sprawę... W dodatku ten wątek miłosny - jakiś taki mało realny, rozlazły - niby facet ją brzydzi, ale w ramiona jego leci niczym ćma do światła... Dobrze, że chociaż postać tego policjanta uprawdopodabnia troszkę całe dochodzenie, bo bez niego byłoby chyba ciężko doprowadzić sprawę do wyjaśnienia. Ja chyba jakoś mam uraz do kryminałów pisanych przez kobiety (Lackberg), nie podchodzą mi po prostu tak dobrze jak te "męskie"...
To tyle wstępnie o minusach. Ale może jednak nie warto się zniechęcać? Jeżeli chodzi o fabułę - otrzymujemy całkiem zgrabne połączenie zagadki kryminalnej z lekcją historii (i może dobrze, że ta książką w Niemczech była tak popularna?). Morderstwo nestorki bogatej rodziny niemieckiej i porwanie jej prawnuka, w dziwny sposób się splatają, a ślady jakie podrzuca poprzez media policji sprawca wskazują na jakąś tajemnicę w przeszłości. Zamiast pościgów, przesłuchań, roboty śledczej (śladów mnóstwo ale donikąd nie prowadzą, bo nie ma ich w kartotekach), mamy więc grzebanie w archiwach, bibliotekach, w pamięci ludzi którzy pamiętają jeszcze wydarzenia drugiej wojny światowej. Z Frankfurtu sprawa zaprowadzi wszystkich do Krakowa (ale mało sympatyczny dla nas ten obraz miasta i ludzi), ale tych śladów polskich w książce będzie sporo.
PS Chcecie ją przeczytać? Książka w tej chwili w puli akcji Podaj książkę dalej.
Tym razem wśród szkiców notek wyciągam dwie książkowe i najbliższe dwa dni zagoszczą u mnie kryminały niemieckie. Oba znalazły już w konkursie nowego właściciela, ale ponieważ to nowości z czerwca i lipca, bez problemu znajdziecie je w księgarniach. Oba wydane przez wyd. Dolnośląskie są chyba dostępne też w wersji audio w Audiotece (bo zdobyłem je właśnie na konferencji gdzie promowano wspólny projekt).
Kryminał ekologiczny, jak go sobie nazwałem dla własnych potrzeb i książką o najbardziej pokręconym tytule z ostatnio czytanych - oto książka Tokarczuk.